czwartek, 17 grudnia 2020

    Proponuję lekturę jednej z prac konkursowych "BaśnioBranie". Mam nadzieję, że sprawi Wam taką przyjemność, jak mnie. I będziecie czekać w napięciu na ciąg dalszy, bo ja czekam 💓



         Lusia

Lusia zajmowała się tym, co zawsze. Nie zwracała nawet uwagi, iż starsza nauczycielka języka angielskiego prowadzi lekcje. Pasja pochłaniała każdą minutę jej życia i gdyby ktoś ją zapytał, czy nie jest jej szkoda, dziewczyna zdecydowanie by zaprzeczyła.

         Często nazywali ją dziwakiem, nie tylko ze względu na obsesyjną chęć rysowania czegokolwiek, a po prostu na całą jej osobowość. Wierzyła w różnego rodzaju duchy, przesądy, rusałki, strzygi, wróżki, czarną magię i wszystko, co związane z niemożliwym. Dzieciaki już w młodszych klasach się z niej naśmiewały, bo właśnie wtedy odkrywała swoją prawdziwą siebie.
         Po opuszczeniu szkoły podstawowej zadbała o siebie troszkę bardziej niż zwykle. Ścięła swoje proste, brązowe włosy do ramion i zaczęła malować usta soczystą czerwoną szminką. Od tego czasu stało się to jej cechą rozpoznawczą i rzadko kto widział ją bez niej. Była bardzo blada i nie należała do najwyższych osób. Lusia akceptowała swój średni wzrost. Twierdziła, że jest idealny i nie ma zamiaru się nad tym użalać. Oczy były w kolorze ciemnobrązowym, choć na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, iż to czarne węgielki. Bardzo kontrastowało to z jej delikatną cerą.
         Skupiona była tylko na jednym i nic poza kartką swojego szkicownika jej nie interesowało. Najważniejszego było to, aby odpowiednio postawić daną kreskę ołówkiem po to, aby nie było potrzeby jej poprawiania. Rzadko to robiła, ponieważ zawsze była pewna swoich ruchów i nigdy się nie wycofywała.
         Rysowała absolutnie wszystko, co aktualnie przypadło jej do gustu. Nie ograniczała się tylko do jednej rzeczy i jednego stylu, bo chciała próbować wszystkiego. Ostatnimi czasy zaintrygowali ją słowiańscy bogowie, którzy byli omawiani na ostatnich lekcjach. Zazwyczaj nie słuchała i nadrabiała wszystko w domu. Z przymusu uczęszczała również na zajęcia dodatkowe z angielskiego, do których od jakiegoś czasu mama ją zmuszała. Przedmiot ten w ogóle jej nie podchodził, a zdawać z klasy do klasy musiała.

Akurat wtedy, kiedy zapomniała swojego niezastąpionego szkicownika, odbyła się lekcja na temat już wcześniej wspomnianych słowiańskich bogów. Mogła oczywiście zastąpić wysokiej jakości kartki jakimś pogniecionym zeszytem i tam zacząć rysować, ale w tym temacie było coś, co naprawdę ją zainteresowało.
         Lusia interesowała się takimi dziwnymi kwestiami jak bogowie, którzy wedle uznania większości z osób na tej planecie były tylko głupimi wymysłami ludzi sprzed kilku tysięcy lat. Nastolatka zainteresowała się tematem i zaczęła szperać w Internecie. Opisy ich postaci wzbudziły w niej wiele emocji i zainteresowania. Przeglądała również różnego rodzaju rysunki, mające za zadanie przedstawić każdego boga.

         Zawsze była to jednak tylko i wyłącznie wyobraźnia twórcy. Nie było dowodów na to, że ktoś ich kiedyś widział.

         Benton, bo takie nazwisko nosi główna bohaterka, od pewnego czasu miała w głowie tylko mity Słowian. Zaczęła ilustrować postacie związane z tą religią i niesamowicie się tym ekscytowała. Nie wiedziała dlaczego, natomiast było to coś więcej niżeli tylko głupie rysunki.

         Marzanna to bogini śmierci, a także odrodzenia, czasem również przedstawiana jako Marena czy Morana. Lusia wyobrażała sobie ją jako upiornie wyglądającą kobietę, którą otaczają kruki. Włosy czarne i proste, aż po same stopy. Nigdy się jej nie plątały, zawsze wyglądy przepięknie, a zarazem przerażająco. Oczy były całkowicie białe, tak jakby miała tylko białka. Jej szara skóra wyglądała tak, jakby Marzanna nie nawadniała swojego organizmu co najmniej przez dwa tygodnie. Idealne ciało zdobiła biała lniana sukienka, która ewidentnie była za długa. Dało się to zauważyć po poszarpanych i obrzydliwie brudnych zakończeniach stroju. Śmiało można było stwierdzić, iż nosiła ją całą wieczność.

- Lusia, nie przeszkadzam ci może w czymś? - do rysującej uczennicy odezwała się stojąca obok nauczycielka. Dziewczyna się zlękła. Nie udało się jej nawet przeanalizować tego, jak szybko pani się tutaj znalazła. Ewidentnie była za bardzo skupiona na swoim rysunku. Nie twierdziła wcale, że to źle.
         Starsza kobiecina, korzystając z chwili nieuwagi Benton, zabrała jej szkicownik. Nastolatka się przeraziła. Nigdy nikt nie posiadał jej własności i nie miał wglądu do zawartości właśnie tej zakazanej księgi. Mogła modlić się tylko o to, aby nauczycielce nie zachciało naruszać się jej prywatności. Z własnego doświadczenia jednak wiedziała, iż ta pani była wyjątkowo wyrozumiała i najprawdopodobniej by tego nie zrobiła. Nie wiadomo jednak, co komu do głowy w danym momencie przyjdzie. Tym argumentowała swoje obawy.
- Przyjdź do mnie na końcu lekcji. Oddam ci, co twoje i przy okazji sobie chwilę porozmawiamy - uśmiechnęła się nauczycielka.

- Dobrze i przepraszam. Nie rozumiem tylko, dlaczego. Nikomu chyba nie przeszkadzałam - odpowiedziała Lusia, ale widząc przeszywające spojrzenie starszej kobiety, od razu zrezygnowała z jakichkolwiek dyskusji, do których była jak zwykle przygotowana.

         Do końca zostało tylko jakieś dziesięć minut, więc nie było aż takiej tragedii, jak się spodziewała. Ostatnie sekundy lekcji przeznaczyła na tępe wpatrywanie się w tablicę. Mimo dużej ilości wyrazów tam zapisanych i tak nie wiedziała, o co chodzi. Myślała o czymś zupełnie innym.

         Lusia siedziała sama na końcu sali, i to nie dlatego, że nikt nie chciał z nią siedzieć. Dziewczyna sama tak zdecydowała. Nigdy nie rozmawiała na lekcjach, ponieważ po prostu nie miała ochoty. Jak już wiadomo, wolała rysować.
         Kiedy wszyscy opuścili klasę, Lusia podeszła do pakującej swoje rzeczy nauczycielki. Szkicownik nastolatki leżał na biurku i czekał na to, aż jego właścicielka go odbierze. Ten notatnik był dla niej jak tlen. Bez niego czuła się nieswojo, była najzwyczajniej w świecie zaniepokojona. Gdyby ktoś się zapytał, co jest tego powodem, nie wiedziałaby, co ma powiedzieć, bo - jak twierdzi - nie na wszystko jest odpowiedź.

- Mogłabym już odzyskać szkicownik? - zapytała trochę zniecierpliwiona. Za drzwiami czekali jej znajomi. Nie chciała, aby to się przedłużyło.
- Nigdy ci nie zwracałam uwagi, ale to nie oznacza, że wcale tego nie widzę, Lusia - pani usiadła jeszcze na swoim krześle przy biurku i patrząc na okładkę szkicownika, kontynuowała. - Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, nie, nikomu nie przeszkadzasz. Głównie chodzi mi tutaj o ciebie. Dobrze wiesz, że twoje oceny nie wyglądają najlepiej. Cieszyłabym się, gdybyś przynajmniej słuchała tego, co tłumaczę. - skończyła swój wywód, a dziewczyna niespecjalnie się tym przejęła. Musiała jednak dać znać tej starszej nauczycielce, że ma rację i na następnych lekcjach będzie zachowywać się nieco inaczej.

- Niech pani mi wybaczy. Ja naprawdę się staram, tyle że to po prostu nie jest dla mnie. Zdecydowanie wolę rysować, co z pewnością da się zauważyć - nauczycielka się lekko zaśmiała, potwierdzając słowa Lusi.

         Dziewczyna jak najszybciej chciała wyjść, dlatego niepewnie zaczęła skrobać palcami o biurko nauczycielki, powoli zbliżając się nimi do szkicownika. Spojrzała jej w oczy i z coraz to większym uśmiechem ostatecznie chwyciła swoją świętą księgę. Zaśmiała się, bo nauczycielka również tak zareagowała.

- Leć już, bo zaraz nie wytrzymam - uśmiechnęła się radośnie do Benton i machnęła ręką, wskazując na drzwi. Jej uczennica z radością zgarnęła swoją własność i serdecznie dziękując oraz żegnając się, wybiegła z sali.

         Przy ścianie obok, zauważyła Gretę z Neilem. Jej przyjaciele, z którymi trzyma się od początku szkoły średniej. Oni znali się już wcześniej, a Lusia dopiero później dołączyła do ich dwójki. Obecnie tworzyli zgraną ekipę, mimo że u nich dzień bez kłótni nie istniał. Te małe i często głupie sprzeczki były stałą częścią ich życia.

- Co cię zatrzymało w tej sali? - od razu z pytaniami wyskoczyła Greta. Zawsze ciekawska i pragnąca wiedzieć wszystko Mulatka. Jej oczy były brązowe, lecz nie aż tak bardzo jak Lusi. Włosy kolorem się nie różniły, lekko kręcone i dosyć długie. Mogła również pochwalić się nienaganną figurą, której zazdrościła jej niejedna dziewczyna. Mimo tej całej urody była naprawdę skromną dziewczyną. Nie miała nadmiernej ilości znajomych, a tym bardziej przyjaciół. Obracała się w towarzystwie składającym się z małej ilości osób i w stu procentach jej to odpowiadało.

- Nauczycielka zabrała mi szkicownik. Szkoda gadać, ale warto wspomnieć, że udało mi się go odzyskać.

         Zaczęła iść w stronę drzwi wyjściowych z resztą towarzystwa. Lekcje się skończyły, tak więc ostatnią rzeczą do zrobienia było opuszczenie budynku, którego każdy szczerze nienawidził.

- Całe szczęście, że to była Ana. Babka jest naprawdę spoko i ma poczucie humoru - odpowiedziała Greta, znacząco patrząc na chłopaka, który szedł tuż obok. Nie odzywał się dzisiaj prawie w ogóle. Niepokoiło ją takie zachowanie Neila. Zwykle taki nie był i Lusia także to zauważyła, postanawiając zrobić coś dla niego. Zagadać, popytać, o co może chodzić.

- Neil... - zawołała chłopaka, przeciągając jego imię. Jej celem było zwrócenie na siebie uwagi, co ostatnio trudno było uzyskać od przyjaciela. Odezwał się dopiero po kilku sekundach i to dosyć zmęczoną barwą głosu.

- Czy na pewno jest wszystko w porządku? - zmarszczyła ze smutkiem brwi, kiedy to opuścili szkołę.

- Martwimy się o ciebie. - dodała Greta.

- Kurczę, naprawdę tak uważacie? - zareagował dosyć nerwowo. Nietrudno było można stwierdzić, iż nie mówi szczerze. Zwłaszcza, że dziewczyny znały go bardzo dobrze. Każda przytaknęła, oczekując na rozwój dalszych wydarzeń.

- Chyba macie trochę racji. Nie jestem ostatnio w humorze na robienie jakichkolwiek rzeczy. Nawet rozmawiać mi się nie chcę - skutecznie się wykręcał. Naprawdę nie chciał, aby ktoś dowiedział się o jego problemach.

Może Neil faktycznie miał tylko zły humor i nic większego za tym nie stoi?

         Przez resztę drogi nikt o nic nie pytał tego przystojnego szatyna. Zdecydowanie źle wpłynęłoby to na i tak zepsuty humor Neila Moralesa. Dało się natomiast zauważyć poprawę. Zielonooki od czasu do czasu się odezwał i nie był już takim niemową jak przedtem.

- Chcielibyście może spotkać się w ten weekend? Najlepiej w sobotę - zapytała Greta. Dawno nie umawiali się razem na wypad na miasto, czego jej naprawdę brakowało. Nie wątpiła również, że reszta również tego potrzebowała. Aktualnie mieli dużo pracy w szkole i po prostu nie mieli na nic siły. Teraz wszystko odrobinę zwolniło i w końcu mogli choć na chwilkę odetchnąć.
- Oczywiście się zgadzam. - poinformowała niezastąpiona Lusia. Ona czasu miała naprawdę sporo, jedyne, co go jej zabierało to rysunki i jeszcze raz rysunki.
- Ja nie bardzo mogę - nieprzekonany do swojej wypowiedzi Neil, cicho westchnął. - Jadę... gdzieś.

- Oh, jasne - mruknęła niezadowolona Greta, choć właśnie tego się spodziewała.

- Można dowiedzieć się gdzie? - odrobinę impertynencko zapytała. Naprawdę był to pierwszy wolny weekend od dłuższego czasu, a Neil się wykręca. Ewidentnie musiało coś być na rzeczy i dziewczyna nie mogła sobie tego odpuścić. Jeśli nie teraz, to dowie się kiedy indziej. Poza tym, że zżerała ją ciekawość, chciała mu pomóc. Uważała, iż takie wyspowiadanie się swojej bliskiej przyjaciółce dobrze mu zrobi.

- Do babci - odpowiada na pytanie brunetki z lokami. - Naprawdę, gdybym mógł wybrać, to wybrałbym jak zwykle waszą dwójkę. Teraz niestety nie mogę. Sam w sumie nie wiem, o co chodzi, ale matka kazała mi się do niej wybrać - uargumentował. - Naprawdę mi przykro.

         Za niecałą minutę mieli znaleźć się na przystanku autobusowym. Co dziwne, każdy jechał inną linią, bo niestety ich miejsca zamieszkania były porozsypywane po całej mapie nie tak małego miasteczka. Znajdowało się blisko wielkiego i uwielbianego Londynu. Wszyscy, poza Lusią, chcieliby zamieszkać tam na stałe. Ona jednak powiedziała kiedyś, że takie miejsca naprawdę nie są dla niej i prędzej by się zgubiła, niż znalazłaby jakiekolwiek miejsce, którego szukała.

- Napiszę do ciebie później w sprawie tego spotkania - brązowooka odezwała się do Benton, która w pośpiechu wsiadała do swojego autobusu. Mało co, a by jej uciekł i na następny musiałby czekać co najmniej z pół godziny.

         Po tym, jak dziewczyna wróciła, zastała mamę smażącą naleśniki. To było dziwne, ale Lusia ich nie lubiła.

- Mamo, wiesz przecież, że ja nie lubię tego jeść. Co mam na obiad? - zapytała, kukając z korytarza.

- Przykro mi, mała. Nie mam dzisiaj czasu, więc robię coś na szybko dla mnie i taty. Zamów sobie coś, pieniądze dostaniesz od ojca - poinformowała swoją córkę.
- Oh, co takiego robisz w takim razie, że nie masz czasu? - zaintrygowana dziewczyna zapytała. Jej mama była już po pracy, więc nie miała pojęcia, co takiego mogła wymyślić.

- Wychodzę z przyjaciółkami na miasto - rzekła, szczerząc się. Naprawdę była szczęśliwa. - Dawno tego nie robiłam, dlatego tak się cieszę.

- Oo... fajnie. Miłej zabawy. - uśmiechnęła się do mamy i poszła w stronę swojego pokoju. Nie było w nim nic nadzwyczajnego, mimo kilku porozwieszanych kartek ze rysunkami na ścianie. Były to te, z którymi nie miała problemu, jeśli chodzi o pokazanie ich komuś. Neutralne i nic nieznaczące.
         Leżała na łóżku i po prostu rysowała. Kończyła Marzannę, ponieważ jeszcze czegoś brakowało do perfekcji tego szkicu. Dodawała po kilka małych szczególików, które najprawdopodobniej były niezauważalne dla innej osoby. W pewnym momencie usłyszała dzwonek do drzwi, co poinformowało ją o tym, że pizza została dostarczona. Lusia była naprawdę głodna, dlatego szybko odłożyła ołówek i zamknęła szkicownik, wyskakując z łóżka, a po chwili z pokoju.

         Pomijając jedzenie, brązowowłosa niezmiernie cieszyła się na spotkanie z przyjaciółką. Nawet bardziej niż jej własna matka, która wyglądała dzisiaj na niezmiernie uradowaną. Lusi miło było widzieć taką mamę. Samo szczęście.


- Karmelowa kawa jest boska - skomentowała Greta, wąchając zawartość swojego kubka - i jeszcze ta bita śmietana. Uwielbiam.

         Lusia spojrzała na nią dziwacznie. Troszkę śmieszyła ją reakcja przyjaciółki na kawę przyniesioną przez kelnerkę.

         Kilka dobrych godzin chodziły po galerii, więc ostatecznie nadszedł czas na chwilę odpoczynku i relaksu. Dziewczyny postawiły na klimatyczną kawiarnię, którą kiedyś odwiedzały bardzo często. Obsługa była naprawdę bardzo miła, a jedzenie przepyszne, łącznie z kawą oczywiście.
         Każda zamówiła po dużym kawałku ciasta i równie dużym kubku kofeiny. Nogi odmawiały im posłuszeństwa, a pełne brzuchy niczego nie ułatwiały. Na zakończenie spotkania zadzwoniły po taksówkę. Dlaczego niby mają się męczyć z jakąś komunikacją miejską? Niech w końcu mają coś od tego życia.

Stały na chodniku wyczekując na kierowcę. Zaczynało robić się już troszkę zimno, dlatego czekały ze zniecierpliwieniem.

- Kurczę. Niech ten samochód już przyjedzie, bo tutaj zamarznę. - jęknęła niezadowolona Mulatka.

- Mam ci przypomnieć, kto chciał wcześniej wyjść z tej kawiarni? Ty, oczywiście - odpowiedziała Benton, trochę poddenerwowana zachowaniem przyjaciółki. To już kolejna godzina z tą niewdzięcznicą. Lusia zaraz może nie wytrzymać i nerwy jej puszczą, czego wolałaby uniknąć.

         Miasteczko wieczorem zdawało się naprawdę piękne. Po ulicach kręciło się całkiem sporo ludzi, co odrobinę przeszkadzało Lusi. Nie przepadała za takim gwarem, lecz nie była to rzecz, której nienawidziła najbardziej na świecie. Tą najbardziej znienawidzoną rzeczą, a raczej osobą, była Greta nie w humorze. Naprawdę ile można użalać się nad troszkę chłodniejszym powietrzem niżeli zazwyczaj. Bez przesady.

- O, zobacz, królewno, to chyba nasza limuzyna - dziewczyna parsknęła prześmiewczo w stronę przyjaciółki i wskazała głową na nadjeżdżający samochód.

- W końcu! - ucieszyła się ta niezmiernie i z uśmiechem podbiegła do żółtego auta, chwilę po tym wsiadając.

         Obie zajęły miejsce z tyłu. Nie chciały mieć jakieś większego kontaktu z kierowcą plus wolały siedzieć obok siebie.

- Dobry wieczór - przywitały się uprzejmie i podały adres Grety. Do jej domu było troszkę bliżej niż do Lusi, dlatego zdecydowały odstawić ją jako pierwszą. Kierowca również się przywitał i ruszył w drogę.

- Greta - dziewczyna o prawie że czarnych oczach chciała zwrócić uwagę przyjaciółki. Skutecznie, bo już po chwili nastolatka z pięknych widoków za oknem przeniosła wzrok na Lusię. - Chciałabym ci coś pokazać. Może ci się spodoba - sięgnęła do swojej torby, w której trzymała szkicownik. Nie planowała jej tego pokazywać, lecz w przypływie natchnienia stwierdziła, że może powinna. Szkicownik był z nią zawsze i wszędzie, dlatego też nie było to problemem.
- Chcesz mi pokazać jakieś nowe rysunki? - zapytała Greta. Lusia musiała się przyznać, że to nie tak, iż nikt zupełnie nie widział zawartości tej oto magicznej księgi. Czasem - choć rzadko - odważyła się na to, aby pokazać coś Grecie czy Neilowi. Tylko oni wiedzieli i nikt poza. Tylko im ufała na tyle, aby była w stanie to zrobić.

         Lusia pokiwała głową i podała dziewczynie szkicownik, otwierając na odpowiedniej stronie. Rysunków z bogami Słowian było aż pięć i to nimi chciała się pochwalić. Każdy inny i każdy przekazywał inne emocje. Była naprawdę dumna z tego, co namalowała.

- Możesz przewrócić pięć stron do przodu, nie więcej. - zaznaczyła. Greta wiedziała, że Benton wybiera tylko niektóre swoje dzieła. Szanowała jej decyzje i zdecydowanie nie miała jej tego za złe. Ona też przecież robi rzeczy, którymi nie chwali się przed całym światem.

- To Świętowit. Bóg wojny. - powiedziała Grecie, która akurat znajdowała się na stronie z jego rysunkiem. Narysowała go na koniu, który - jak wyczytała - był uważany za jego święte zwierzę. Długowłosa raczej nie zainteresowała się nim jakoś specjalnie i przewróciła kartkę na drugą stronę. Dostrzegła tam kogoś, kto wyglądał naprawdę bardzo charakterystycznie. Starszy facet, o bardzo długich siwych włosach jak i brodzie. Kąpał się w płomieniach, a w jego tęczówkach odbijała się zwęglona droga, która ewidentnie do czegoś prowadziła. Niemająca pojęcia na ten temat Greta mogła jedynie strzelać. Droga mogła prowadzić wszędzie, do nieba albo bardziej prawdopodobnie piekła. Ewentualnie do jakiejś świątyni piekieł, jak stwierdziła.
- Bóg ognia? - zapytała, patrząc znacząco na swoją przyjaciółkę.

- Brawo i gratuluję, bo prawie nie dało się tego domyślić - dziewczyna o czerwonych jak róża ustach parsknęła, kpiąc z Grety - Swaróg. Tak się nazywa - wytłumaczyła. - Jest również bogiem nieba i kowalstwa.
- Widać, że kowal - powiedziała Mulatka. - Ta siwa broda i włosy robią swoje.
         Mimo swoich tekstów rzucanych w stronę rysunków Lusi była naprawdę pełna podziwu. Widać było, że dziewczyna włożyła serce w każdą najmniejszą kreskę postawioną na tej kartce. Zazdrościła jej talentu jak niczego innego.
- Śliczne. Naprawdę - uśmiechnęła się, co Lusia zauważyła i oddała gest. Miło się jej zrobiło.

         Greta chciała już odwrócić na następną stronę, ale nieszczęsna kartka musiała uszkodzić jej opuszek palca.

- Cholera! - wymsknęło się z ust poszkodowanej. Na jej palcu znajdowała się dosyć duża rana cięta, z której powoli zaczęła wydobywać się krew. Było już za późno i nim dziewczyna się zorientowała, kilka kropelek spadło na ilustracje Swaroga. Greta włożyła palec do buzi, nie chcąc narobić jeszcze większych szkód i oddała szkicownik.

- Co ty zrobiłaś? - zapytała zdenerwowana Lusia. Obecnie nie obchodził jej stan Grety, bo wiedziała, że i tak nie stało się nic poważnego. Jedynie jej rysunek został zniszczony. Było można dostrzec kilka całkiem porządnych kropelek krwi Grety. Lusia chętnie by starła jej nadmiar, lecz wiedziała, że to i tak nic nie da.

- Przepraszam. Nie wiem, czemu tak się stało. Wybacz... - długowłosa zajęczała ze smutkiem. Nie spodziewała się tego. Nie chciała zniszczyć jej ciężkiej pracy.

- Dziewczyny! Już jesteśmy. - kierowca się w końcu odezwał i pomógł wrócić im do rzeczywistości.

         Lusia obdarowała Gretę spojrzeniem pełnym pogardy, choć wiedziała, że ta nie zrobiła tego specjalnie. Stało się i tyle. Po prostu przykro jej było z tego powodu.

- Do widzenia - zwróciła się do pana z przodu - i cześć, Lusia. Przepraszam - wyszła z samochodu, nie otrzymując odpowiedzi od swojej przyjaciółki.
- Na River dwadzieścia poproszę - powiedziała ta kierowcy i zamyślona zamknęła swój szkicownik.

         Mimo świetnie spędzonego dnia coś na końcu oczywiście musiało się popsuć. Greta bardzo siebie za to obwiniała, mimo iż nie miała na to wpływu.
W domu nikogo nie było. Jej rodzice najprawdopodobniej pojechali na jakąś romantyczną kolację. Nie było to nic dziwnego. Byli ze sobą bardzo zżyci i w pewnych momentach naprawdę nie była z tego zadowolona. Nie była na nich za to zła, bo to naprawdę dobrze, iż nadal się kochają. Po prostu miała wrażenie, że interesują się sobą bardziej, niżeli swoją własną córką.

         Po tym, jak weszła do środka, poczuła coś dziwnego. Powietrze było naprawdę gęste i ciężko się jej oddychało. Pierwsze, co wpadło na myśl dziewczynie, to to, iż jej tata przed wyjściem zaczął eksperymentować z jedzeniem i z powodu niepowodzenia zdecydował się zabrać mamę do restauracji.
         Weszła do kuchni, lecz nie dostrzegła tam nic niepokojącego. Otworzyła jednak okno, ponieważ chciała pozbyć się tego niemiłego uczucia duszności.
Wróciła na korytarz, chcąc zdjąć buty, w których weszła do środka. Stwierdziła również, że zaklei czymś przecięty palec. Krew co prawda już tak nie leciała, ale dobrze byłoby uniknąć prawdopodobnego zakażenia.
Skierowała się do łazienki i kiedy już tam dotarła, otworzyła małą szafkę, w której znajdowały się różnego rodzaju lekarstwa i plasterki z wodą utlenioną.
Odkaziła ranę i ją zabezpieczyła, a chwilę po tym po sobie posprzątała.
Dziwne uczucie spalenizny i ulatniającego się gazu nie ustąpiło. Można było nawet powiedzieć, że zdecydowanie się nasiliło. Greta poszła do salonu, bo - jak stwierdziła - tam było najgorzej i chciała się dowiedzieć, co jest powodem tego wszystkiego. Oddychało jej się coraz to gorzej i dotarła tam z niemałą trudnością. Oparła się jedną ręką o kanapę i zaczęła kaszleć. Zrobiło się gorąco, tak jakby coś obok się zaczęło palić. Odwróciła się zaciekawiona, choć naprawdę nie było łatwo.

         To, co ujrzała, o mało nie zwaliło jej z nóg. W jej własnym salonie stał starszy człowiek, który ewidentnie się palił. Greta go już gdzieś widziała. Nawet całkiem niedawno.

Swaróg, we własnej osobie.

Jego siwe włosy, jak i broda, sięgały podłogi, a wyraz twarzy nie wyrażał zupełnie nic. Był obojętny, natomiast sprawiał wrażenie bardzo niesympatycznego człowieka.

Czy na pewno człowieka?

Greta wytrzeszczyła swoje ładne, brązowe oczy i otworzyła usta ze zdziwienia. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Dom płonął razem z nim. Czuła się jak we śnie, bo takie rzeczy są nierealne. Ona nadal nie wierzyła, choć nie było dowodów na to, iż to sen.

         Dziewczyna nie zmieniała miejsca od dłuższego czasu. Nie miała siły, a na dodatek strach tak ją sparaliżował, że nie było mowy o jakiejkolwiek ucieczce. Chyba nie brała nawet tego pod uwagę.

         Nie wiadomo było, ile czasu minęło od spotkania Grety ze Swarogiem twarzą w twarz. Ostatnią rzeczą, jaką dziewczyna pamiętała, to to, jak zaczął się powoli zbliżać w jej kierunku.

To było przerażające. On był przerażający.

         Od tego wydarzenia minął tydzień. Siedem ciężkich dni dla rodziny Grety, jak i jej przyjaciół. Dziewczyna zniknęła, po prostu zapadła się pod ziemię. Jej rodzice zastali dom w płomieniach, lecz na szczęście udało się go odratować. Poniosą dosyć duże koszty naprawy i wymiany wszystkich zniszczonych rzeczy, ale nie to było najważniejsze. Najważniejsza była ich córka, która po prostu zniknęła. Nikt nic nie wiedział ani nie widział. Policja kontaktowała się między innymi z Lusią. To ona była ostatnią osobą, z którą widziała się Greta.

         Lusia czuła się na jakiś sposób winna. Niezbyt dobrze potraktowała dziewczynę po tym, jak zakrwawiła jej rysunek. Nie uważała jednak, że dlatego uciekła.

Tak. Specjaliści zakładali ucieczkę, bo na nic innego nie mogli wpaść. Jej rodzice w to nie wierzyli, tak samo zresztą, jak Lusia i Neil.
Przyczyny pożaru również nikomu nie udało się stwierdzić. Po prostu się stało i dom zaczął się palić. Wszystko było wielką zagadką i ogromnym sekretem.

         Lusia z Neilem siedzieli obok siebie na ławce w jednym z parków w pobliżu szkoły. Ulotnili się z lekcji, aby wspólnie pomilczeć. Od dnia zaginięcia popadli w straszne doły i do tej pory nie dało im się ogarnąć. To przecież nic dziwnego. Każdy, kto szczerze kocha swojego przyjaciela, również by się tak czuł po jego zaginięciu.

         Neil dodatkowo miał i swoje własne problemy. Jakiś czas temu, a dokładniej miesiąc, pożyczył pieniądze od pewnych gości, którzy do najmilszych osób na ziemi nie należeli. Potrzebował ich do pewnych celów, a rodzicie nie byli mu w stanie ich dać. Nie była to duża suma, więc chłopak stwierdził, że w góra trzy tygodnie uda mu się to spłacić. Wtedy nie wiedział, jak bardzo się myli i jak dużo problemów mu przybędzie. Dostał wiadomość od jednego z chłopaków, że jeśli nie odda tego wszystkiego w określonym czasie, spotka go nieprzyjemna kara. Czuł się więc od dłuższego czasu zastraszony. Obwiniał się za to, iż pożyczył te nędzne pieniądze. Nic by się przecież nie wydarzyło, gdyby ich nie miał.

         Do tego wszystkiego dochodzi Greta, a raczej jej brak. Nie miał pojęcia, co się mogło wydarzyć. Ucieczka to była ostatnia myśl, jaka mogłaby przyjść mu do głowy, tak więc obstawił chyba coś gorszego. Porwanie.

         Sam pożar wydawał mu się co najmniej podejrzany, ale nie zagłębiał się w szczegóły. Nie miał na to czasu, bo całymi dniami myślał i zastanawiał się nad tym, skąd wykombinować pieniądze.

         Rodzicie Lusi, również bardzo przejęli się tą sytuacją. Greta bardzo często odwiedzała ich dom i stała się im naprawdę bliska. Nawet jeśli nie skradłaby ich serc, to musieli liczyć się z tym, iż to przyjaciółka ich córki. Zauważyli smutek w jej oczach od momentu dostania informacji o jej zaginięciu. Do tej pory nic się nie zmieniło, a naprawdę chcieliby zobaczyć uśmiech na jej twarzy.

         Postanowili więc wspólnie wybrać się na rodzinną kolację do jednej z lepszych restauracji w miasteczku. Wszystko po to, aby Lusia czuła się jak najlepiej.
         Wszyscy siedzieli w niezręcznej ciszy i zajadali się swoim jedzeniem. Tata chciał troszkę rozluźnić atmosferę, rzucając niesfornym żartem, ale to naprawdę nic nie dało. Zniknięcie Grety poruszyło Lusię tak bardzo, że dziewczyna nie myślała o niczym, tylko o tym. Cały czas się zamartwiała i zadawała sobie głupkowate pytania typu „co by było, gdyby"?
         Zaczęła przesuwać widelcem po talerzu, wydając przy tym irytujący dźwięk. Straciła apetyt i nie mogła przełknąć nic więcej niż odrobinę ryżu.
Matka spojrzała na nią znacząco. Chciała, aby zachowywała się adekwatnie do miejsca, w którym przebywają. Lusia nic sobie z tego nie robiła i kontynuowała poprzednią czynność. Jej tata nie wytrzymał i musiał się odezwać. Widział, jak bardzo drażni to jego żonę.

- Lusia, przestaniesz w końcu? - zapytał trochę sfrustrowany.
- A wy przestaniecie udawać, że wszystko jest dobrze? - odłożyła widelec na stół i spojrzała na rodziców kpiąco. - Greta zniknęła, a wy zabieracie mnie na jakąś głupią kolację, która nie ma nawet najmniejszego sensu - powoli wstała od stołu i powiedziała jeszcze kilka słów w stronę rodziców.

 - Naprawdę was za to przepraszam, ale ja nie mogę - i zabierając wszystkie swoje rzeczy, opuściła lokal. Naprawdę nie uśmiechało jej się tam przebywać.
Na dworze było dosyć chłodno, dlatego przygnębiona opatuliła się ramionami.
Chciała znaleźć się jak najdalej od ludzi i jak najdalej od jakichkolwiek problemów. Z jej oczu zaczęły cieknąć ciepłe łzy, ale szybko je starła, nie chcąc, aby ktokolwiek je zauważył. Nawet głupi bezdomny kotek.
Szła powoli, bo nie miała chęci, a tym bardziej siły na jakiś większy wysiłek fizyczny. Tępo wpatrywała się przed siebie i po prostu stawiała jedną nogę za drugą. Skręciła w jedną z bardziej opustoszałych uliczek. Nie było tam nikogo i w końcu mogła się od wszystkich odizolować. Dostrzegła ławkę, na której mogła po prostu w spokoju usiąść i odpocząć. Oparła się o jej oparcie i przymknęła oczy, chcąc się uspokoić.

- Lusia? - usłyszała, jak ktoś się ją o coś pyta i automatycznie spojrzała na tę osobę. Był to nie kto inny jak Neil. Nie wiedziała, co chłopak robił na tej dzielnicy. Przecież nikt się tutaj nie zapuszczał. Co prawda mieszka w okolicy i pieszo z domu ma jakieś dziesięć minut, ale to i tak niczego nie wyjaśniało.

- Jezus, Neil. Wystraszyłeś mnie - dziewczyna przyłożyła sobie rękę do piersi. - Co ty tutaj robisz? - zaczęła śledzić przyjaciela wzrokiem, który postanowił rozsiąść się obok niej.

- To chyba ja powinienem cię o to zapytać. Mieszkasz zdecydowanie dalej niż ja. Zresztą jesteś tutaj sama i to na dość nieciekawej ulicy - brązowowłosa pominęła fakt, że to on powinien pierwszy odpowiedzieć na jej pytanie, bo pierwsza zapytała. Nie miała siły nawet na najmniejszą kłótnię.
- W dużym skrócie, przyjechałam tutaj z rodzicami na kolację i tak jakby trochę się obraziłam - stwierdziła.

- Dobra, rozumiem. Jeśli nie chcesz zagłębiać się w szczegóły, to nie zmuszam.

Uśmiechnęła się do szatyna z wdzięcznością i sięgnęła po swoją torebkę, w której zaczęła szukać pewnej rzeczy. Neil zrozumiał, że raczej nie dowie się nic więcej na ten temat i zignorował poprzednią rozmowę.
- Pamiętasz, prawda? - zapytała, patrząc w zielone oczy towarzysza. W rękach trzymała nic innego jak swój szkicownik. Szkicownik, który zacząć dźwigać ze sobą kolejną historię.

- Jasne, że pamiętam.

- Narysowałam jakiś czas temu kilka rysunków, które pokazałam Grecie - zaczęła szukać odpowiedniej strony, z zamiarem pokazania Swaroga, a dokładniej małej pamiątki po przyjaciółce. - Zobacz! - wskazała palcem na czerwoną plamę. - Przecięła się tylko kartką, a ja ją zaczęłam za to obwiniać, jakby co najmniej mi kogoś zabiła - parsknęła sama sobie nie dowierzając. To było tylko tydzień temu.

Neilowi zrobiło się naprawdę przykro. Uśmiechnął się smutno i ostrożnie dotknął zaschniętej krwi. Nie zwrócił nawet uwagi na przepiękny rysunek. Wtedy to się nie liczyło.

- Dobrze, nieważne - otrząsnęła się Lusia. - Nie chciałam płakać, tylko po prostu pokazać to, co udało mi się ostatnim czasem narysować - przewróciła jedną kartkę wstecz, chcąc zaprezentować Neilowi Świętowita.

- Wow! - skomentował nadal troszkę otumaniony wspomnieniami o Grecie. - To jest przepiękne - uśmiechnął się pełen podziwu i spojrzał dumny na Lusię. Nie mogła tak tego zostawić i odwzajemniła gest.

Z jego nosa niespodziewanie popłynęła ciepła strużka krwi, kapiąc na kartkę. Automatycznie wytarł nos ręką i, mimo że to niedobre, odchylił lekko głowę do tyłu. Nie chciał ubrudzić niczego więcej.

- Boże, Neil! Nic ci nie jest? - zszokowana Lusia zwróciła się do przyjaciela, chwytając go za ramię. Brudny szkicownik trzymała na swoich kolanach.
- Spokojnie. Nic się nie stało - po chwilach ciszy w końcu się odezwał. Lusia wyjęła ze swojego plecaka jakieś zwykłe białe chusteczki i mu je podała. Chłopak je wziął i zaczął trzymać pod nosem.

Benton spojrzała na rysunek, chcąc wiedzieć, co się z nim stało. Dziwne, wszystko było tak jak tydzień temu i nie mogła przestać zastanawiać się nad tym, czy to ma ze sobą jakiś związek. Zamknęła szkicownik, wiedząc, że i tak nic już nie wyjdzie z dzisiejszego prezentowania.

- Na wszystkie twoje gry przysięgasz, że już nie ma co się martwić? - zapytała gotowa do odejścia. Minęło kilka minut, a musiała jeszcze wrócić do rodziców. Raczej bez niej by nie odjechali.

- Naprawdę. Idź już, bo się pewnie martwią - zapewnił ją.

         Lusia poszła, a on został sam. Krew przestała mu lecieć, więc włożył brudną chusteczkę do kieszeni, bo nie dostrzegł nigdzie kosza na śmieci.
Jeszcze posiedział chwilę w samotności. Jego myśli naprzemiennie przeskakiwały z Grety na brak pieniędzy i tak na okrągło. Od dłuższego czasu miał ogromny bałagan w głowie i za nic nie potrafił go posprzątać.
Dotknął swojego nosa, upewniając się, czy przypadkiem nie leci mu jeszcze krew. Na szczęście przestała. Chłopak miał tak od dziecka. Nikt jednak nie poszedł z nim do lekarza i do teraz było nie wiadomo, co jest tego powodem.
Wstał i powolnym krokiem zaczął iść przed siebie. Jego celem był powrót do domu. Obrał dłuższą drogę niż zazwyczaj, chcąc pobyć jeszcze chwilę sam ze sobą i przemyśleć parę spraw.

         Szedł około pięciu minut, kiedy w oddali dostrzegł znane mu auto. Ewidentnie ktoś przy nim majstrował. Była to dwójka niezidentyfikowanych facetów. Stali obróceni do niego tyłem, dlatego też nie mógł ich rozpoznać. Nie zwrócił na nich szczególnej uwagi, biorąc pod uwagę to, jak daleko się znajdowali.
         Podchodząc jednak bliżej, Neil się zląkł. Rozpoznał ich charakterystyczne łyse głowy, a nawet samochód. Nie wiedział, co oni tutaj robili, lecz jedno było pewne. Musiał zniknąć stąd jak najszybciej. Odwrócił się gwałtownie, ale nie ruszył się ani o krok. Przed chłopakiem stał facet o czterech twarzach. Siedział na białym koniu, identycznie jak na rysunku Lusi. W jednej ze swoich rąk trzymał długi i zapewne ostry jak brzytwa miecz. Neilowi zaczęło się ciężko oddychać. To, co zobaczył, przeraziło go aż do tego stopnia. Przeczesał ręką swoje gęste czarne włosy i zaczął mrugać oczami, chcąc jak najszybciej wybudzić się z tego koszmaru. Wpatrywał się w postać osłupiały.

         Po chwili koń zrobił jeden krok do przodu z naciskiem na lewe kopyto.
Gdyby zielonooki uważał na lekcjach o starożytnych bogach słowiańskich, wiedziałby, że poruszenie lewej nogi przez konia Świętowita oznacza klęskę.
Tym, co go zaciekawiło, był fakt, iż stojąca przed nim zjawa przeniosła swoje spojrzenie za Neila, a wcześniej cały czas wpatrywała się w chłopaka. Zdezorientowany nastolatek się odwrócił i ostatnia rzecz, jaką zapamiętał, to zakapturzone sylwetki dobrze znanych mu mężczyzn. Świętowit był dla nich niewidzialny, dlatego bez wahania zdecydowali się zaatakować swojego dłużnika.

         Lusia nie wychodziła z domu od czterech dni, a dokładniej od momentu zaginięcia Neila. Nie potrafiła normalnie funkcjonować, nawet zwykle wyjście do szkoły sprawiało jej trudność. Ostatnie noce przepłakała i poza tym nie pamięta nic. Przez ostatnią godzinę zaczęła analizować całą sytuację. Bez wątpienia wszystko łączyło się z nią i to martwiło najbardziej. Zadawała sobie pytanie „dlaczego", nie potrafiąc na nie odpowiedzieć. Po głębszym zastanowieniu stwierdziła, że to ewidentnie wina jej rysunków. Obydwa zdarzenia sprzed zaginięcia przyjaciół wyglądały prawie identycznie. Lusia pokazała swój szkicownik Grecie, jak i Neilowi, po czym z jakiegoś powodu oni pozostawili ślady w postaci krwi na rysunkach słowiańskich bogów.
         W niezbyt dobrym stanie siedziała na swoim łóżku i zastanawiała się nad tym, czy na pewno to zrobić. W chwilach słabości przechodziło jej przez myśl, że całkowicie zgłupiała, lecz jej wiara w różnego rodzaju rzeczy niemożliwe była zdecydowanie silniejsza.

         Ukłuła się w opuszek jednego z palców igłą, którą ukradła mamię. Krew pojawiła się naprawdę szybko, dlatego Lusia od razu przyłożyła palec do jednego ze swoich rysunków. Przejechała nim po całej stronie po to, aby utwierdzić siebie w przekonaniu, że zrobiła wszystko, jak powinna i za jakiś czas wydarzy się coś, co spowoduje, że zniknie.

         Wzięła palec do buzi, pozbywając się resztek krwi. Jeśli to, co obstawiała od samego początku, jest prawdziwe, to czy na pewno bezpieczne? Nie przemyślała tego aż tak dobrze, jak powinna.
Szkicownik odłożyła na bok i położyła się na plecy, krzyżując przy tym palce na brzuchu. Zamknęła oczy i próbowała o niczym nie myśleć. Było to jednak zbyt trudne. Nie liczyła czasu, więc pojęcia nie miała, ile minut upłynęło. Jedyne, czego był pewna, to to, iż nic się nie wydarzyło i nadal znajdowała się w swoim pokoju. Czy jej teoria się nie sprawdziła?

Zrezygnowana wyszła ze swojego pokoju, chcąc porozmawiać sobie z mamą, która specjalnie dla niej wzięła sobie wolne i została w domu.
         Wchodząc do salonu zamarła.

         Na podłodze leżała jej rodzicielka. Zupełnie nieprzytomna, nie wiadomo, czy żywa. Nic nie wskazywało na to, aby ktoś jej coś zrobił. Wyglądała bardzo niewinnie. Jakby zapadła w sen.

         Po chwili Lusia dostrzegła coś, czego za nic w świecie by się nie spodziewała. Mimo że wierzyła w dużo różnych i dziwnych rzeczy, to jasny dowód, który stał praktycznie przed nią, był niewystarczający. Musiała potrzebować dziesięciu sekund, aby zrozumieć, w jakiej sytuacji się znajduje.
Te długie i czarne jak smoła włosy, które dziewczyna jeszcze jakiś czas temu rysowała w swoim szkicowniku, były prawdziwe. Sina cera i zniszczona sukienka również tutaj były. Cała Marzanna tutaj była.

Tak jak na rysunku wyglądała przerażająco. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, co jeszcze bardziej peszyło Lusię. Spojrzała w jej oczy, jej białe oczy pozbawione tęczówek.

- Chcesz ich wszystkich uratować? - postać nad jej nieprzytomną mamą odezwała się. Głos miała jak demon, którego można usłyszeć w filmach. Przyprawiał o dreszcze i spowodował, że na gołych rękach dziewczyny pojawiła się gęsia skórka. Lusia nie odpowiedziała na pytanie. Nie była nawet w stanie stwierdzić, czy faktycznie ktoś się do niej odezwał.

- Chodź ze mną, a być może uda ci się przywrócić im życie...